poniedziałek, 26 marca 2018

Premiera Rosanke 2018 w Pijanej Czapli w Olsztynie

W ostatnią sobotę, w olsztyńskiej Pijanej Czapli, miała miejsce premiera najnowszego piwa Browaru Kormoran, czyli Rosanke 2018. 


Piwo powstało w kooperacji z olsztyńskim piwowarem domowym Pawłem Morawskim, znanym na Warmii i Mazurach jako Czarny, który w zeszłym roku wygrał Warmiński Konkurs Piw Domowych, właśnie stylem rosanke, dzięki czemu w tym roku miał możliwość uwarzenia tego piwa w Browarze Kormoran. Warto tu dodać, że zeszłoroczny zwycięzca to rodowity Warmiak, rodowity olsztynianin, co jeszcze bardziej cieszy. Relacja z warzenia, dostępna jest na moim blogu i możecie do niej zajrzeć klikając ten link

Premiera tegorocznego rosanke zbiegła się z comiesięcznym spotkaniem Warmińsko-Mazurskiego Polskiego Stowarzyszenia Piwowarów Domowych, dzięki czemu na premierę przybyli nie tylko Ci wszyscy, którzy piwa chcieli spróbowac, ale także cała masa różnej maści domowarów (taki stworzony przeze mnie neologizm). 

Równo o godzinie 18:00, Paweł został wyniesiony na piedestał i zaczął opowiadać o swoim rosanke. Na początku o tym, jak zaczęła się jego historia z tym stylem, jak długo przygotowywał recepturę tego warmińskiego piwa, jakich próbował składników i czym się inspirował podczas kolejnych prób z tymże stylem. Można było także posłuchać jego przeżyć związanych porównaniem warzeń tych domowych i tych profesjonalnych w dużym browarze. Co było podobne, a co zupełnie różne. Były także pytania publiczności i odpowiedzi samego twórcy. 





Po tej oficjalnej części przyszedł czas na degustację tegorocznego rosanke. Tegoroczna edycja piwnej bajaderki, jak ja potocznie nazywam to piwo, okazała się bardzo rześkim, lekkim, smakowitym i bardzo pijalnym piwem. Ekstrakt to 10,5 procent, a poziom alkoholu to ledwie 3,0%. 



To, co od razu rzucało się w oczy, po nalaniu piwa do szklanicy, to fakt, że piwo jest bardzo mętne, wręcz takie 'błotniste', co w żaden sposób nie odbierało ochoty na jego degustacje. Po prostu pokazywało, jakie kiedyś warmińscy chłopi pijali piwo podczas prac polowych. Dodatki w postaci jałowca oraz kwiatów rumianku i lipy, bardzo mocno wyczuwalne, szczególnie te dwa pierwsze. Piwo naprawdę jest mocno zaznaczone pod względem aromatu i intrygującą smaczne. Ja sam w trakcie tego wieczoru, wypiłem 4 szklanice tego piwa.


W trakcie degustacji rosanke, jak i innych piw Kormorana, prowadzone były rozmowy z Czarnym oraz przedstawicielami Browaru Kormoran. Były oczywiście pamiątkowe foty oraz pisanie autografów na butelkach Rosanke 2018. No cóż, tak się objawia sława. 






To jednak nie koniec niespodzianek tego wieczoru. Paweł na spotkanie z jego piwem, do Pijanej czapli przyniósł także dwie butelki oryginalnego rosanke, którym właśnie wygrał konkurs piwny i podzielił się tymże autentykiem z przedstawicielami PSPD. Różnice były wyczuwalne, jakkolwiek trzon piwa, można rzec, dobrze został odwzorowany w Kormoranie. Błotko także było. 



Podsumowując, bardzo fajne spotkanie, bardzo sympatyczna premiera i bardzo dobre piwo, które podczas jednego posiedzenia można pić litrami. A z degustacjami trzeba się śpieszyć, bo jak to ma miejsce corocznie, warka jest tylko jedna, która szybko znika, dlatego warto zaopatrzyć się w większą ilość tegorocznego rosanke! Dzięki wielkie i na zdrowie!

czwartek, 22 marca 2018

Rozmowy okołopiwne - Browar Solipiwko, czyli Wojtek Solipiwko i jego superbohaterowie z lat młodzieńczych

Kompletując, wraz z nowymi wypustami, swoją piwną kolekcję, w ostatnich dniach na dłużej zatrzymałem się przy Browarze Solipiwko i piwach z tejże stajni. Jak pewnie zwróciliście uwagę, oprócz serii Nomono, większość piw swoje nazwy czerpie od zagranicznych imion. 


Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda na proste do rozszyfrowania. Weźmy na przykład piwo Clint. Z kim ono się nam kojarzy najbardziej? Oczywiście z Clintem Eastwoodem. Podobnie rzecz się ma z piwem Chuck. No kto inny, jak nie Chuck Norris nam przychodzi na myśl jako pierwszy. Zresztą, przywołując tego jegomościa, trzeba tu wspomnieć, że krążą legendy o tym, że Chuck Norris jako pierwszy i dotąd jedyny zarobił na krafcie. No, ale wróćmy do nazw piw. Jak zauważyliście pewnie, etykiety piw Wojtka, ozdobione są hasztagami, które mają nam pomóc, w razie wątpliwości, odgadnąć, o którego bohatera chodzi, którego Wojtek od najmłodszych lat jest fanem. 

I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że kryje się tu pewien podstęp. Zapytacie: Jaki podstęp? Wszystko jest w porządku! Nie ma sensu szukać drugiego dna. A właśnie moi drodzy jest sens, a nawet bardzo wielki sens i polecałbym wam tę kwestię troszkę głębiej poeksplorować. Dlaczego? Zaraz wam wszystkim tutaj wyjaśnię.

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się dlaczego Wojtek Solipiwko w ofercie swojego browaru nie ma piwa w stylu Gose? No przecież to powinno być pierwsze uwarzone przez niego piwo i powinno być okrętem flagowym browaru. No ale okazuje się, że Wojtek nie lubi stylu Gose, w ogóle soli w piwie. Niby soli piwo, a w rzeczywistości jest baaardzo daleki od tego. To właśnie popchnęło mnie do głębszego zastanowienia się nad nazwami piw Wojtka i zauważyłem, że mają one drugie dno. Należy je odczytywać w taki sposób, jakby się było po drugiej stronie lustra. 

Zacznijmy od pierwszego, które przyszło mi na myśl. Wspomniany właśnie Chuck. Wiadomym jest, że Wojtek jest wielkim fanem muzyki, szczególnie tej metalowej. Gdy to wiemy, to od razu w naszych umysłach przewijają się tacy bohaterowie jak Chuck Billy z Testament i Chuck Schuldiner z Death. Zwróćcie uwagę, że piwo Chuck powstało nawet w dwóch wersjach, zwykłej i Never Dies, która odnosi się do zmarłego lidera kapeli Death, co ma dobitnie świadczyć o tym, że dla Wojtka, jak i innych pasjonatów dobrego piwa i metalowej muzyki, on nigdy nie umarł, że żyje w sercach tychże osób. Z wokalistą Testament, Wojtka dodatkowo łączy postura. Chuck Billy to jeden z największych metalowców na świecie, tak samo jak Wojtek jest jednym z największych piwowarów na naszym globie. Co jeszcze bardziej interesujące, to fakt, że oba piwa są reprezentantami wybitnie amerykańskiego stylu, a przecież ci dwaj muzycy właśnie urodzili się w Stanach Zjednoczonych.



Kolejne piwo - Roger! Pewnie wszyscy pomyśleliście o słynnym odtwórcy roli "Świętego", czyli o Sir Rogerze Moorze. Otóż nie moi mili. Wojtek to zapalony miłośnik lekkoatletyki. Namawiano go na to, by na poważnie zajął się pchnięciem kulą oraz rzutem dyskiem lub młotem. Niestety, nasz sympatyczny piwowar najbardziej ukochał płotki. W młodości, warunki ku temu miał dobre, niestety szybko poznał smak piwa i z typowej sylwetki płotkarza nie zostało nic, ale miłość do dyscypliny i jej króla, czyli podwójnego mistrza olimpijskiego Rogera Kingdoma jak najbardziej. Ważny jest jeszcze jeden szczegół, który świadczy o tym, że mamy tu do czynienia ze słynnym lekkoatletą. Otóż moi drodzy, zauważcie że na spodzie etykiety mamy takie liczby jak: 12 (esktrakt) oraz 4, 8, znowu 4 i 12. Teraz tak, przyjmując, że cyfra 4 jest cyfrą nieszczęśliwą, to je obie wykreślamy i pozostaje nam 12 (w domyśle sekundy) oraz reszta cyfr. 8 i 1 dodajemy do siebie i do rezultatu przystawiamy jeszcze 2 i z tego rebusu, który dla nas Wojtek wymyślił wychodzi 12,92, czyli rekord życiowy Rogera Kingdoma na 110 metrów przez płotki. Patrzcie, jak nam to Wojtek ładnie zawaluował. Nieładnie, nieładnie!


Jako trzecie na ruszt, bierzemy piwo Clint. Jak już napomknąłem powyżej, nie chodzi tu o Clinta Eastwooda. No więc o kogo? Kto był taki sławny, że Wojtkowi mocno zapadł w pamięć? Otóż, moi mili państwo, w przypadku tego piwa, Wojtek w nazwie jego ukrył postać najsłynniejszego piłkarza Stanów Zjednoczonych, a mianowicie Clinta Dempseya. Skąd to wiem? Zwróćcie uwagę, jak imię Clint jest przedstawione na etykiecie. Jest podzielona na dwa człony: 'Cli' i 'nt'. To właśnie człon 'nt' jest kluczem do rozwiązania tej zagadki. Otóż moi drodzy, litery te oznaczają miejsce, gdzie urodził się Clint Dempsey, czyli miasto Nacogdoches (n) w Teksasie (t). Prawda, że ładnie nam sobie to nasz piwowar wymyślił?


Następne było dosyć łatwe do rozszyfrowania i myślę, że nikt z was nie miał z tym problemu, ale dla tych niezbyt uważnych wyjaśniam. Otóż, Wojtek nie ma na myśli tu Bruce Willisa, a naszego dobrego znajomego Bruce Lee. Świadczą o tym dwa fakty. Pierwszy z nich znajdziemy na kontrze, gdzie mamy taki tekst: 'Bruce uważa Chucka za miękką faję!'. Ten tekst oczywiście odnosi się do ostatniej sceny filmu 'Droga smoka', w której Bruce wymownie pokazuje, że Chuck to lelak, którego wciąga się bezproblemowo nosem. Drugi znaczący fakt, to styl piwa. Bruce to Double IPA, czyli uderzenie chmielu z podwójną mocą, czyli taki 'double kick', który był znakiem rozpoznawczym Bruce Lee. To właśnie tym uderzeniem załatwiał wielu cwaniaczków, tak samo, jak piwo Wojtka niszczy co słabszych pozerów.


Jedziemy dalej z tym koksem moi drodzy piwosze. Piwo Jason teraz bierzemy na tapetę. Jak myślicie, o kogo tym razem chodzi? Nie, nie o Jasona Stathama, a o Jasona Donovana z Australii. Tak, moi drodzy Wojtek długo się z tym ukrywał, że jest fanem tego piosenkarza rodem z Antypodów, ale przed śledczym Browarnikiem Tomkiem nic się nie ukryje. Tu także kilka faktów na etykiecie znajdziemy, które wskazują dobitnie na tą gwiazdę pop. Po pierwsze styl piwa, czyli New England IPA. Tuż po zasiedleniu Australii przez Anglików, dla wielu z nich, kraj ten jawił się nową Anglią, nową ojczyzną. Gdy już sobie to uzmysłowimy, to spójrzmy na hasztagi na kontrze. Dwa z nich brzmią podejrzliwie, a mianowicie #zakładnik i #przekręt. W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Jason Donovan, był uzależniony od kokainy, był jej zakładnikiem przez wiele lat. W trakcie tego okresu swojego życia narobił wiele przekrętów, a od dalszego stoczenia się w kierunku piekła, uratowały go narodziny kolejnego dziecka. No i puzzle znowu ułożone.


Dalsze piwa przyniosły mi wiele kłopotu do rozszyfrowania właściwych bohaterów. Pierwszym z nich było piwo Marlon. Oczywiście, wszyscy znamy Marlona Brando, no ale przecież znając także Wojtka wiemy, że tak prosto być nie może. Patrzyłem na etykietę tego piwa i mnie olśniło. Dwa elementy pomogły mi odgadnąć rebus. Pierwszy z nich, to przewrócony krzyż w literce 'O' oraz hasztag #ojciechrzestny. Pierwszy z symboli informuje nas o zrzeczeniu się znaku krzyża i przejścia na inną wiarę. W tym wypadku chodzi o islam. Jaki słynny Marlon przeszedł na islam? Otóż Eric Marlon Bishop, znany wszem i wobec jako Jamie Foxx. Tenże Marlon, albo jak kto woli Jamie, był też posądzany o to, że jest ojcem chrzestnym córki aktora Toma Cruise. Wielokrotne powtarzane na łamach mediów dementi, uwolniło go od dalszego posądzania go o koligacje ze słynnym scjentologiem. Voila!!!


Drugim trudnym do rozszyfrowania piwem, było Jodie. Jodie Foster? Nie! Ciężko przecież posądzać Wojtka o to, że nazwie swoje piwo na część jakiejś kobiety. Oczywiście, wcale tu nie chodzi o szowinizm, ale połączenie Jodie Foster z takimi zacnymi gośćmi, jak Chuck Billy, czy chociażby Bruce Lee. Prawda, że brzmi bezsensownie. Znowu pomógł mi internet i sama nazwa piwa, która, podobnie jak w przypadku piwa Clint, jest bardzo inteligentnie złamana na dwa człony: 'Jo' i 'Die'. 'Die' to po angielsku 'umierać'. Przykre, ale był to znak, który naprowadził mnie na koszykarza Jo Jo White'a. Otóż moi drodzy, Jo Jo White zmarł niedawno właśnie i jak można się spodziewać piwo to, jest swoistym hołdem Wojtka dla tego znakomitego koszykarza, który większość kariery spędził w Boston Celtics. Boston jest kolejną podpowiedzią. Otóż, jednym z ulubionych zagranicznych piw Wojtka jest piwo Samuel Adams Rebel White Citra IPA z ... Bostonu właśnie. Do tego styl Jodie to Single Hop Citra IPA, czyli podobnie jak u Samuela Adamsa. Ostatnim drogowskazem, który mówi nam wyraźnie o Jo Jo White, jest informacja na etykiecie informująca nas o IBU. Mamy tu 7/12. Co się z tym wiąże? Proszę bardzo! Jo Jo White wystąpił 7 razy w meczu gwiazd, podczas swojej dwunastoletniej kariery. Cholera, było bardzo trudno, ale udało się :-)


Na koniec piwo, którego nazwa wiąże się także z bohaterem, ale nie tym znanym z pierwszych stron zagranicznych periodyków, ale z naszego rodzimego podwórka. Otóż tym bohaterem jest sam Wojtek. Sweet Nygus, pierwsze (poza Młócką) samodzielnie wypuszczone na polski rynek piwo Browaru Solipiwko. Nazwa nawiązuje do lat dziecięcych Wojtka, za którymi bardzo tęskni. Okres, kiedy Wojtek był młokosem kojarzy mu się głównie z wakacjami, które spędzał u dziadków na wsi. Tam to hasał na golasa, ewentualnie w samych gatkach, po zroszonej trawie, a wielkie pragnienie które go co chwila męczyło w trakcie szaleństw z całym wiejskim inwentarzem, zaspokajał szklanką mleka od krów, które wesoło pasły się na łące tuż obok domu dziadków. Sweet Nygus to Milk Stout, który właśnie mu te czasy przypomina, dlatego też tęsknota za czasami minionymi, nie jest tak bolesna.  


Tak oto, odkryłem większość kart związanych z nazwami piw Browaru Solipiwko. Mam nadzieję, że Wojtek nie będzie miał mi za złe, że odkryłem część jego tajemnic i rozpowszechniłem je publicznie. Oczywiście, to nie wszystkie piwa, jakie wypuścił Browar Solipiwko. Wierzę, że na kolejne przyjdzie wkrótce czas. Z rezultatami mojego śledztwa, oczywiście się także z wami podzielę. Na zdrowie!

sobota, 17 marca 2018

Z wizytą w browarze Poesiat & Kater w Amsterdamie

Siódmym i ostatnim, niestety już, browarem, który udało mi się odwiedzić w Amsterdamie, był Poesiat & Kater, mieszczący się przy Polderweg 648. 


Btrowar nazwę swoją zawdzięcza od nazwisk dwóch dżentelmenów, mistrza stolarskiego Barta Poesiata oraz masona Klaasa Katera, czyli najważniejszych pracowników dawnego browaru Van Vollenhoven, którego tradycje kultywiuje właśnie browar Poesiat & Kater. Van Vollenhoven został w 1949 roku zakupiony przez Heinekena i zamknięty i marka przez prawie siedemdziesiąt lat by ła w zapomnieniu. 



Dopiero w 2006 roku, kiedy obecni właściciele Poesiat & Kater otwierali własny browar w budynku dawnego schroniska dla zwierząt, postanowili odtworzyć tez dawną markę i obecnie w browarze możemy napić się piw z dwóch serii piwnych, czyli Van Vollenhoven oraz Poesiat & Kater.

Ale zanim opowiem trochę więcej o piwach, to najpierw o samym browarze. Browar jest bardzo mały i bardzo wąski, ciężko się po nim porusza, a jeszcze ciężej robi fotografii. Nawet ogniskowa 18 mm jest zbyt duża by objąć warzelnię. To, co udało mi się uchwycić przedstawiam poniżej.





Część zbiorników leżakowych znajduje się w części pubowo-restauracyjnej, bezpośrednio nad barem. 



Do dyspozycji gości są dwa pomieszczenia oraz jedno na piętrze, które ma formę balkonu, z którego to rozpościera się także super widok na parter. Na piętrze zamontowany jest także bar, jednak zaopatrzony tylko w trzy krany.



Gdy aura na to pozwala, na gości czeka także bardzo przyjemny ogródek na zewnątrz.

No, ale wróćmy do najważniejszego, czyli do piwa. Jak wspomniałem powyżej, w kranów możemy napić się piw z dwóch linii produktowych. W skład Van Vollenhoven wchodzi kilka piw, z których w danym dniu na kranie były takie jak: Extra Stout (7,1%; warzony według receptury Van Vollenhoven  z 1949 roku), Princesse Bier (piwo pszeniczne 5,5%; fermentowane drożdżami German Bavaria oraz tymi do piw saison), East Indies Pale Ale (IPA chmielona europejskimi odmianami chmielu 6,5%) oraz Münchner (niemiecki ale 5,0%). Natomiast z w linii Poesiat & Kater, na kranach były dostępne: całoroczne Muuke Pale Ale (amerykańskie Pale Ale 5,7%), Kainz Tripel (Tripel chmielony Sorachi Ace 8,5%), Kercken Porter (angielski porter 4,7%) oraz sezonowe Breed Bier (ale chmielony Sorachi Ace oraz Cascade, warzone przy współpracy z organizatorami festiwalu Bredeweg, 5,2%), Go Y/East #1 (pierwsze z serii piw do których fermentacji użyto drożdży Brettanomyces, 5,0%) oraz Stuer 1911 Lager (jasny lekki lager 3,9%).



Ja sam, na początek wziąłem zestaw degustacyjny, który składał się z trzech piw: Muuke Pale Ale, Go Y/East #1 oraz Breed Bier. Podczas późniejszych degustacji sprawdziłem formę też pozostałych piw.



Wszystkie piwa dobre, aczkolwiek moim zdaniem zrobione na 3/4 gwizdka, czyli troszkę złagodzone. Uwarzone tak, jakby miały trafić w gusta wszystkich odbiorców. Sam Go Y/East #1, w porównaniu z rodzimymi przedstawicielami piw z brettami, wypada jak Dawid przy Goliacie. Podobnie rzecz się miała z innymi piwami. Nie chcę mówić, że te piwa są złe, jakkolwiek te pite, na przykład, w Brouwerij't IJ, czy Troost, prezentowały znacznie wyższy poziom. 

W Poesiat & Kater, można także się nieźle posilić. Są dania różne od przekąsek poczynając, na daniach głównych kończąc. Ja zadowoliłem si,e hamburgerem i naczosami, które zjadłem ze smakiem.


Ogólnie rzecz ujmując, wizyta w browarze udana i jestem zadowolony z przyjazdu do Poesiat & Kater. Piwa dobre, ale nie oszałamiające. Dobre także jedzenie oraz bardzo sympatyczna obsługa, dzięki której miałem okazję zwiedzić wnętrze browaru i spędzić miło czas, za co też chciałbym bardzo podziękować.


Ogólnie rzecz biorąc, polecam wizytę w Poesiat & Kater wszystkim tym, którzy zamierzają odwiedzić Amsterdam. Browar wraz z pubem czynne są codziennie i to aż do pierwszej po północy, więc problemów z odwiedzinami nikt mieć nie powinien. Na zdrowie!

wtorek, 13 marca 2018

Z wizytą w browarze Brouwerij De Prael w Amsterdamie

Przedostatnim browarem, który odwiedziłem w Amsterdamie był Brouwerij De Prael. 


Browar De Prael tak naprawdę to dwa różne miejsca położone w starszej części Amterdamu, tuż przy dzielnicy Czerwonych Latarni. Piszę dwa różne miejsca, gdyż sam browar mieści się przy Oudezijds Voorburwal 30-A i jest on także otwarty dla miłośników piwowarstwa rzemieślniczego, ale tylko trzy dni w tygodniu, od wtorku do czwartku. Jako, że w tych dniach nie udało mi się zawitać do samego browaru, to musiałem zadowolić się Wielokranem De Prael, który zlokalizowany jest dosłownie 20-30 metrów od samego browaru, przy Oudezijds Armsteeg 26. Co ciekawe oba miejsca są ze sobą połączone, dzięki czemu miałem okazję zwiedzić także i część browaru, tą najważniejszą z mojego punktu widzenia. Wielokran, w odróżnieniu do samego browaru, czynny jest codziennie. 

Już kilka sekund po wejściu do tego miejsca, można odczuć ducha kraftu. Bardzo ciekawy wystrój: ciekawie urządzone wnętrze, super sale degustacyjne, z jednej strony dość nowoczesne, a z drugiej utrzymane w stylu retro. Każdy mebel z innej parafii, od innego stolarza, na ścianach winyle oraz lampy, te wiszące i te stojące, które tworzą fenomenalny klimat. Bar także dający odczuć, że tu nie leje się zwykłego piwa. Do tego kominek i stare kafle na ścianie, plus cała masa starych anonimowych fotografii. No i obsługa, wyłącznie męska, a każdy dżentelmen jakby wzięty z innego starego, klasycznego, dobrego filmu, ze wszystkich możliwych gatunków znanych współczesnej kinematografii. Zauroczyłem się od pierwszego spojrzenia. 




Po kilku chwilach pobutu w De Prael, w trakcie których przeżywałem lekkie oszołomienie, podszedłem do pierwszego napotkanego gościa z obsługi, przedstawiłem się i zapytałem, czy można zwiedzić browar, zobaczyć tanki i co tylko można w takim miejscu zobaczyć. Facet spojrzał na mnie dziwnie i po trzech sekundach milczenia powiedział, że się zapyta menedżera i da mi znać. Widząc minę tego człowieka, pomyślałem, że nic z tego nie będzie. Jakkolwiek, jak u mnie w rodzinie zawsze powiadali - 'Nie oceniaj zawartości po opakowaniu!' - tak i ja sobie tego tym razem do serca mocno nie wziąłem i miło się zaskoczyłem i za chwilę ruszałem już do części browarnej. Tam warzelnia, kilka tanków fermentacyjno-leżakowych, maszyna do butelkowania i beczki drewniane ... napełnione. Cała wycieczka trwała ... 3-4 minuty. Szybko, ale miło i sporo śmiechu.






No, skoro zwiedzanie miałem już za sobą, to trzeba było zobaczyć, co tam jest na kranach i jak to smakuje. A na kranach bardzo ciekawie, a mianowicie dziesięć równych piw w bardzo ciekawych stylach. Proszę bardzo oto lista dostępnych, a wśród nich: Porter Angielski, Bitter, Amber Ale, Tripel, Bitterblond, Pale Ale, Dubbel, RIS, Barley Wine oraz Milk Stout. 


Ja, jak zapewne się domyślacie, na początek zamówiłem zestaw degustacyjny, który składał się z pięciu różnych piw oraz miłego dodatku w postaci szklaneczki pełnej fistaszków. Wśród piw, które zamówiłem były Porter, Milk Stout, RIS, Pale Ale i Bitterblond. 



Zamówione piwa okazały się nader dobre, choć ni mogę powiedzieć, że zawierały w sobie efekt 'WOW'. Jak mówię, dobrze uwarzone, pijalne piwa. Piwa te sprawiły mi taką frajdę, że postanowiłem zostać dłużej i skosztować jeszcze co nieco. Tak chyba zamówiłem jeszcze pięc piw chyba, już w normalnym rozmiarze, wśród których po dwa razy miałem okazję kosztować Barley Wine i Milk Stout (tak, tak, uwielbiam milk stouty),a ten piąty? Cóż teraz nie pamiętam już.

W lokalu jest jeszcze kuchnia i żałuję bardzo, że jej nie skosztowałem. Ale przyszedłem do De Prael nafutrowany i oprócz piwa, nie dałem rady nic w siebie wcisnąć. Dlaczego jednak żałuję., bo widząc to, co obsługa nosiła gościom, ślinka sama mi się kłębiła wewnątrz ust. 

Podsumowując, wizyta w De Prael (mówię tu o ich wielokranie), to bardzo przyjemnie spędzony czas, wśród przyjemnych piw i ludzi. Będąc kolejny raz,a mam nadzieję, że to nastąpi szybciej, niż później, odwiedzę ponownie. Na koniec fotka z bardzo sympatycznym, komunikatywnym menedżerem lokalu (wybaczcie, ale nie zanotowałem imienia) i trzeba było żegnać się z tym ciekawym, pod względem nie tylko piwnym, miejscem.


Tak więc - polecam! Na zdrowie!